czwartek, 27 września 2012

Manufaktura (prawie) bez smaku czyli krótki przewodnik po gastronomicznych punktach w Manufakturze vol. 2 - Tawerna oraz Hot Spoon

Centra handlowe często stają się miejscem zbiorowego żywienia tłumnie przybywających tam, zarówno spragnionych przecen czy wspaniałych okazji klientów. A wiadomo, jak człowiek pobiega po takim wielkoludzie, jakim jest Manufaktura z siatami to w pewnym momencie człowieka dopada głód. Od jakiegoś czasu, mam przyjemność pracować w Manufakturze, więc chcąc nie chcąc, temat gastronomii na miejscu mam wyeksplorowany do znudzenia. To będzie notka - przewodnik o tym co jak i gdzie jeść i nie jeść, w Manufakturze i jej bliskich okolicach.

Tawerna Pepe Verde 


Tawerna najlepiej znana jest z rozprzestrzeniania zapachu dymu po rynku. Takiego przyjemnego, wędzącego dymu, który powoduje, że człowiek natychmiast staje się głodny. Genialny marketing zapachowy. Przyznam szczerze, że do Tawerny trafiłam dopiero niedawno. Zawsze wydawała mi się masowo prowadzoną gastronomią, w której nie przykłada się wagi do jakości serwowanego jedzenia. Po spróbowaniu mam uczucia mieszane. 
Ale może zacznijmy od początku. W przeciwieństwie do Polki, tutaj miła odmiana - rosół 7,5 zł. Zwykły, pospolity, prawdziwy rosół. Ale bardzo smaczny. Lekko podrasowany, ale na to możemy przymknąć oko. Stąd biorą się moje wątpliwości. 
Pierś z kurczaka po angielsku. Mam takie doświadczenie, że jeżeli za szybko otrzymuję jedzenie w restauracji to nie jest możliwe robienie dań na bieżąco, zatem albo się odmraża albo podgrzewa,  to co już było przygotowane. W Tawernie, jeśli nie zamówisz pizzy (którą siłą rzeczy trzeba przygotowywać na bieżąco) możesz liczyć na szybki posiłek. Dosyć smaczny, jednak wątpliwy jakościowo. Na pewno porcję otrzymasz solidną. Z pewną dozą nieśmiałości, polecam to miejsce. Znam wielu fanów ich makaronów, z których jeden próbowałam i był  smaczny. 

Hot Spoon - wyspa smaku na morzu Manufaktury

Tajska restauracja Hot Spoon to z pewnością wyspa wielkich smaków. Zdecydowanie ta kuchnia różni się od dotychczas proponowanych azjatyckich i pseudoazjatyckich punktów gastronomicznych. Genialny serwis, przemiła obsługa, która nie dość że doskonale zna serwowane dania to jeszcze jest uprzejma, dowcipna i swobodnie wykonuje swój zawód. Wszystko to sprawia, że wyjście do Hot Spoon zawsze jest dla nas wyjściem niesamowicie przyjemnym, pełnym śmiechu, z którego już jesteśmy w owym miejscu znane. Nawet zastanawiałyśmy się ostatnio czy nie dodają nic na rozweselenie do potraw, bo dopadła nas taka radość nagła. 
Menu niezbyt obszerne, a to zawsze jest znak dobry. 
Zacznijmy, tradycyjnie, od  rosołu - rosół tajski z pierożkami won ton w cenie 16,99. Nietanio. Ale porcja jest na tyle duża, że polecam albo na średni głód, albo polecam nie jeść, bo jest szansa, że nic więcej się nam nie zmieści. Zupa bardzo smaczna, zupełnie inna od wszystkich proponowanych wcześniej w Manufakturze dań. I można liczyć na dosyć szybkie jej przygotowanie. Zatem, nawet jeśli Ci się spieszy, spokojnie możesz iść na zupę do Hot Spoon. 
W ofercie mają wybitny wręcz, doskonale przygotowany ryż jaśminowy, którego zawsze warto spróbować, bo jest w nieco innej formie niż ten, znany nam z wcześniejszych dalekowschodnich podróży kulinarnej po łódzkiej mapie gastronomicznej. 
W zależności od tego, jak bardzo ostre jedzenie lubicie możecie albo ryzykować bardzo ostro, albo podejść do tematu łagodnie. Obie wersje bardzo smaczne. Szczególnie polecam kurczaka z orzechami nerkowca (26,99 zł).
Bardzo ciekawe miejsce, jedna z najlepszych łódzkich restauracji na ten moment, na pewno czołówka mojego TOP 5. 
Serdeczne gratulacje dla właścicieli za odpowiedni dobór personelu, managerki, która wita zawsze gości z uśmiechem oraz za poziom, z życzeniami aby się utrzymał. 

Z radosnym pozdrowieniem, 
manufakturowa korespondentka
Lu 


czwartek, 20 września 2012

Maufaktura (prawie) bez smaku, czyli krótki przewodnik po gastronomicznych punktach w Manufakturze vol. 1 - imperium Magdy Gessler w rodzimej Łodzi

Centra handlowe często stają się miejscem zbiorowego żywienia tłumnie przybywających tam, zarówno spragnionych przecen czy wspaniałych okazji klientów. A wiadomo, jak człowiek pobiega po takim wielkoludzie, jakim jest Manufaktura z siatami to w pewnym momencie człowieka dopada głód. Od jakiegoś czasu, mam przyjemność pracować w Manufakturze, więc chcąc nie chcąc, temat gastronomii na miejscu mam wyeksplorowany do znudzenia. To będzie notka - przewodnik o tym co jak i gdzie jeść i nie jeść, w Manufakturze i jej bliskich okolicach.
Zatem zacznijmy.
Mnogość punktów bardziej lub mniej gastronomicznie strawnych w tym centrum handlowym jest wielka. Można tu zjeść praktycznie wszystko. Sushi, pizza, niby-eco jedzenie, fastfoody maści przeróżnej, pizza, brazylijskie, meksykańskie, kawy i ciasta i lody i gofry i kebaby i wszystko co tylko się da. Brakuje jednak tego, co najprostsze - czyli prostej, uczciwej, polskiej, domowej kuchni. I od tego zacznę.
Najprostszym sposobem zorientowania się, czy restauracja w jakiej się znajdujemy, jest tania czy droga jest szybki rzut oka na menu i na ceny podstawowej zupy (ja patrzę najczęściej na coś rosołopodobnego) na przystawki czyli tatara i śledzia lub carpaccio, które powszechnie w tym kraju można znaleźć w różnych miejscach, oraz na ceny dodatków.


Polskie, pseudopolskie jedzenie można znaleźć w Polce, firmowanej nazwiskiem Magdy Gessler. W mojej opinii, jest to miejsce absolutnie przereklamowane z dramatycznie wysokimi cenami, w stosunku do jakości. Niestety. Jeśli chcesz jednak przeżyć przygodę z Polką, zarezerwuj sobie minimum 2 godziny z życia. Szybkiego obiadu tutaj nie zjesz, nawet jeśli miałaby to być po prostu zupa.
W Polce ceny kształtują się wysoko (jak na jakość).
Za małą bulionówkę zupy trzeba tam zapłacić minimum 12 złotych. Za tę cenę, ja życzyłabym sobie zupy, która może zaspokoić niewielki głód i być na prawdę smaczna. W Polce niestety klient wychodzi zawiedziony. Zupa nieciekawa, nic wielkiego. Pierogi, które Magda Gessler wałkuje namiętnie w swoim telewizyjnym show na cienkie ciasto, niestety zwróciłam. Były rozgotowaną breją. Należę do tego grona klientów, którzy oddają dania. Wiele miejsc nie jest przyzwyczajonych do tego typu praktyk i często moje zwracanie dań spotyka się z buntem na pokładzie. Jednak w inny sposób nie nauczymy, my jako klienci, właścicieli restauracji uczciwości. Weszłam z wielkimi oczekiwaniami. Wyszłam zawiedziona. Ale na pocieszenie mogę powiedzieć, że wystrój ładny.
Zatem Polki nie polecam.

Marcello. To restauracja z rodziny Food Zone, właściciela zarówno Polki jak i MG EAT.
Marcello to włoskie ristorante.
Zacznijmy od zup - rosół (znowu w małej bulionówce) 12 złotych.
Dużo lepiej zarówno smakowo jak i porcją prezentuje się Pappa al pommodoro, czyli toskańska zupa pomidorowa. Lekko słodka zupa z pomidorów, podana z grzankami umaczanymi w tej zupie. Pyszna.
Miejsce smaczne, posiadające w karcie "Tagliata di roast beef - Grillowany rostbef krojony w plastry, podany z rukolą, klarowanym masłem i czosnkiem". 
Nie jestem fanką rukoli. Nigdy nie byłam. Zatem po odjęciu rukoli z tego dania okazuje się, że jest niewielkie, ale niesamowicie smaczne. Danie to kosztuje 38 złotych. Raz na jakiś czas można sobie na to pozwolić.
Wszlekiego rodzaju makarony, pasty i  elastyczna kuchnia. Nie lubisz czegoś? Może być bez. Mięso zamiast smażonego parowane? Nie ma problemu. U nich da się to zrobić. Bardzo fajny klimat wnętrza. Duży wybór win i świetna obsługa.
Polecam.

MG EAT - niby zdrowy fast food. Kolejny niewypał z krainy FoodZone'owych historii. Niestety, Pani Magdo i ekipo. Fast food ma dwie cechy. Tanio i szybko. Tutaj jest być może szybko - ale znowu cena nie taka. Nie do tej jakości. I powtarza się historia pięknego wystroju, fajnego pomysłu i skiepszczenia cenami. Smutny to widok, kiedy wchodzisz do pustej restauracji, gdzie smutna jest obsługa i marnuje się świeże produkty, bo ich cena jest dużo za wysoka.

W kolejnym odcinku - foodcourt. Czyli wszystko i nic na wielkiej powierzchni.

wtorek, 26 czerwca 2012

Piazza Cafe, Piotrkowska 134

Z Monaco Cafe nie zostało praktycznie nic, poza Alicją, nasza ukochaną kelnerką.
Niegdyś ciemne, trochę kolonialne wnętrza rozstały rozświetlone jasnymi ścianami, zielonymi poduchami i ciekawym oświetleniem. Zmieniło się zupełnie menu i ceny. Menu jest nieco nudnym, standardowym, włoskim menu, ale jednocześnie jest w tym niezwykle autentyczne. Plus za ciabatty, z różną zawartością.
Piazza Cafe pretenduje do miana prawdziwego włoskiego bistro. Menu obejmuje zarówno śniadania, sałaty, zupy oraz makarony, mięsa i ryby. Z sałat mogę z czystym sumieniem polecić Insalata Cesare, czyli klasycznego cezara.
Śniadanie można tu zjeść cały dzień. Zatem, nawet jeśli wstałeś/wstałaś rano i pierwsze co zobaczyłaś w telewizji to teleexpress możesz tutaj przyjść na jajecznicę lub omlet. Śniadanie dla 2 osób, w skład którego wchodzą do wyboru omlet, jajecznica lub jajko sadzone kosztuje 35zł. Składa się oprócz wymienionego wyżej ciepłego jaja także z koszyczka z pieczywem (mnóstwo mnóstwo go jest), przepysznego serka, który wygląda jak kulki lodów oraz dodatków i do wyboru herbaty, kawy lub soku. Do wyboru także na śniadania wszelkiego rodzaju ciasta, croissanty, bułeczki, bagietki, bajgle, panini i donuty. Co, kto lubi!


Obsługa jest tutaj w dużej większości niedoświadczona, jednak poddawana dobremu szkoleniu, którego byłam świadkiem pewnego poranka. Panie są przemiłe,  większość z nich mówi również po angielsku. Przychodzą tutaj i młodzi i starzy, wszyscy są obsługiwani tak samo. Zapytałam dzisiaj jedną panią na jakim pieczywie jest podawana u nich bruschetta. Pani kelnerka nie wiedziała, ale bardzo uprzejmie przeprosiła i popędziła, co sił w nogach, dowiedzieć się od kucharza. Dowiedziałam się: "Bruschettę podajemy na włoskim chlebie o konsystencji podobnej do ciabatty". Czyli dokładnie wszystko, co chciałam na jej temat wiedzieć. Dobrze doprawiona, jednak następnym razem zamówię bez pesto, za którym nie przepadam w innej postaci niż sos do makaronu.

Bruschetta bez pudła, a nie jest to proste - gratulacje. A porcja - GIGANTYCZNA! Cena: 9zł! Trzy bardzo duże, przepyszne kromki chleba ciabattopodobnego podane na ruccoli.  Porcje są zdecydowanie w Piazzy uczciwe.

O makaronach będzie krótko - te w sosach pomidorowych nie wyglądały najlepiej i według jedzących (sama nie próbowałam) były niezbyt smaczne, jednak te w sosach śmietanowych lepiej.

Cóż - ja serdecznie polecam. Piazza jest czynna od 7.30 do ostatniego klienta. Można tu bardzo długo coś zjeść, jednak gorzej z wypiciem. Koncesja na alkohol obejmuje jedynie piwną koncesję na ogródek. Mam jednak nadzieję, że w Piazzy pojawi się chociaż wino, które byłoby doskonałym uzupełnieniem serwowanych przez nich posiłków.

piątek, 22 czerwca 2012

MEBLOTEKA YELLOW i "owocowy słoik" czyli owocowy wek

W owocowym słoiku zakochałam się podczas Festiwalu Dobrego Smaku. Okazało się, że w ostatnią niedzielę festiwalu jedynym miejscem serwującym desery, jakie odwiedziłyśmy wraz z Be była Mebloteka Yellow, znajdująca się w OFF Piotrkowska. I proszę jakim nosem się wykazałyśmy. Nie dość, że towarzystwo wspaniałe, pogoda doskonała to jeszcze słoik taki, że oblizaliśmy go chyba wszyscy (niektórzy po kryjomu). Wczoraj natomiast nadarzyła się okazja, aby słoik wciągnąć jeszcze raz, gdyż niektórzy (z filharmonii) udali się po jedzenie na drugą stronę mocy (z leżaka do Mebloteki) i przynieśli słoik na wynos.

I mój zakichany, zakatarzony dzień stał się na chwile cudowny. Pomimo, iż dwie inne osoby ładowały mi swoje łyżki w mój malutki słoik, a ja broniłam go rękami i nogami, udało mi się dopaść tego smaku, który sprawia, że jednocześnie jest się na łące, nad morzem, w górach, w szklarni z truskawkami i w latach dziecinnych gdy się jadło biszkopty maczane w herbacie.

Tak, zatem mogę już oficjalnie. Kocham słoik z Mebloteki Yellow. To jest osobiste wyznanie, które niech pozostanie tu na zawsze ahoj.



piątek, 20 kwietnia 2012

Lili...

Ukryta za rogiem, niezwykle klimatyczna, stylowa i co najważniejsze... przepyszna. 

Taka jest własnie Lili. 

Restauracja Lili
Roosevelta 10, Łódź
tel. 42 236 68 35tel. kom. 534 747 648 email: info@restauracjalili.pl 


Lili jest cudowna, dlatego że ma zmienne menu, krótką kartę, przemiłą obsługę oraz pyszne jedzenie. 

W Lili byłam już wielokrotnie. Chodzę tam, tylko dlatego że bardzo blisko pracuję. Jest to miejsce ukryte, nieco tajemnicze, sprawiające początkowo wrażenie niedostępnego. Ale jak już wejdziesz do środka to masz ochotę zostać. Zima pomieszczenie ogrzewa stary piec, który rozsiewa po sali zapach drewna. 

W Lili byłam jeszcze jak mieli jeszcze zimowe menu. Wtedy spróbowałam kremu kalafiorowego z truflami i pasty z bakłażanem i pomidorkami koktajlowymi. 
Wyglądało to tak: 


 Zatem jeśli nie jesteś miłośnikiem/czką kiełków - błagaj, aby ich nie dodawali, bo kiełki w Lili są wszędzie. 
Porcje są słuszne, bardzo szczere i do tego niesamowicie pyszne. Lili łączy różne smaki, różne aromaty ze sobą i powstają kolejne mieszanki, których byśmy sięnie spodziewal. Kuchnia jest troszeczkę francuzująca, troszeczkę italianizująca, ale czy to jest ważne? Jest szczera, od serca i prawdziwa. 


poniedziałek, 6 lutego 2012

Żur na kaca, na zimno, na !

Zatem jeśli chodzi o żurek to jest to jedna z moich ulubionych zup. Jest jej kilka wersji, dzisiaj będzie wersja uproszczona.

Zatem jeśli zima za oknem, czasu na gotowanie brak, a potrzeba nam czegoś pożywnego lub mamy w planie imprezowanie oraz leczenie kaca potem - antidotum na te wszelkie dolegliwości życia codziennego może być dobry żurek. Zrobić też można takowy bez kiełbasy, w opcji wegetariańskiej, jeśli ktoś sobie życzy.

Składniki:
Kiełbasa biała surowa
Zakwas na żur (domowy(przepis na dole) lub polecam słoiczek - żur księcia sangiuszki marki krakowski kredens)
Liście laurowe 3-4 sztuki
ziele angielskie
pieprz ziarenka
sól
czosnek - duuużo czosnku
majeranek
grzyb suszony
trochę włoszczyzny (może być paskowana mrożona lub świeża)
Ziemniak najlepszy z rynku!
śmietana (opcja)

Do gara ładujemy kiełbasę, ząbki czosnku, liść laurowy oraz majeranek. Kiełbasę gotujemy aż się ugotuje, następnie ją wyjmujemy. Wrzucamy ziemniaka i włoszczyznę oraz grzyba suszonego. Gotujemy aż ziemnior będzie miękki, lecz nie za miękki. Kiełbasę kroimy w plasterki lub w mniejsze kawałki, następnie ładujemy do gara. Dolewamy żurek, przyprawiamy  majerankiem, solą i pieprzem i gotujemy przez czas jakiś aby się nam przegryzło. Następnie zabielamy śmietaną, jeśli lubimy i hyc na talerz.

Zakwas na żur
3-4 łyżki mąki żytniej
skórka od razowca - PRAWDZIWEGO!
kilka ząbków czosnku
woda ciepła

do ciepłej wody ładujemy to jak powyżej i odstawiamy na kilka dni w CIEPŁE miejsce. Następnie wlewamy do gara z wywarem.
Proste jak konstrukcja cepa, najlepsze na świecie. Podawać można z jajem na twardo i kromką chleba.

królowa żurku i zup wszelakich (poza indyjską pomidorową, patrz poniżej)
Lu

Tagliatelle Sorentina, czyli najszybsza i najlepsza pasta świata...

Zgodnie z jedną z notek ciocia Lu uważa się za mistrzynię kuchni włoskiej, którą dostosowuje do swoich potrzeb.
Zatem zacznijmy:
Potrzebujemy:
kawałek białej mozzarelli
trochę wiórków , które utarliśmy z naszego drogocennego parmezanu
makaron tagliatelle
pomidory (jeśli świeże sa mięsiste i piękne to oczywiście świeże, najlepiej tzw pomidory rzymskie, czyli podłużne)
świeża bazylia
sól i pieprz
oliwa


Na patelnie wylewamy odrobinę oliwy, wrzucamy posiekany czosnek (absolutnie nie powinien być wyciśnięty) oraz posiekaną bazylię (jedną zostawiamy do dekoracji) lekko szklimy i wrzucamy pomidory (bez skórek!). Następnie gdy nam się to wszystko zredukuje wrzucamy ugotowany aldente makaron, dorzucamy odrobinę parmezanu do garnka.
Jeśli chodzi o mozarellę to szkoły są dwie. Albo do garnka albo na talerzu. Polecam zrobić tak jak ktoś  lubi.
Wszystko hyc na talerz, dekorujemy bazylią, sypiemy parmezanem i spożywamy czytając gazetę, której czasu przeczytać nie mieliśmy;)

Uściski Ragazzi

Lu


czwartek, 2 lutego 2012

What ŁÓDŹ you not eat na dworcu WARSZAWA CENTRALNA

Sprawy mają się następująco. Jedziesz rano do Warszawy. Na dworcu Łódź Widzew kupujesz przepyszną kanapkę w samym rogu dworca u miłej pani. Kanapka jest ekstra bo bez ogórka, a pisząca dla Was drodzy czytelnicy ten tekst jest koszmarnie uczulona na zielonego ogórka. Niektórzy twierdzą, że to niemożliwe ale jak wiemy w przyrodzie możliwe jest wszystko. Raz na rok dokonuję śmiertelnie niebezpiecznego testu zżerając kotleta mielonego z ziemniakami i mizerią. Jest to najwyższy najdoskonalszy i jednocześnie mega ryzykowny poziom smaku, który potem powoduje (jak dotychczas co roku) pewnego rodzaju komplikacje. I uwierzcie, że tzw syndrom chińskiej restauracji jest przy tym zwykłym, ćmiącym bólem głowy, którego pozbyć się niezwykle łatwo.
Ale do rzeczy. Na dworcu Widzew zakupić (w niedalekiej odległości od kasy) można coś dobrego do jedzenia. Kanapki które nabyłam ostatnio były z jajkiem oraz kiełkami, bez żadnych zbędnych dodatków. Przyprawiło mnie o radość również to, że nie miała ogórka, gdyż podróż mogłaby się okazać śmiertelnie niebezpieczna zarówno dla mnie jak i dla współpasażerów.
Jednakowoż zmierzam do tego, że Dworzec Łódź Widzew (mimo że na widzewie) jest moim ulubionym dworcem aktualnie. Wiem gdzie pójść, mają moje dane do faktury nikt się nie pyta "ŻE JAK??? WYKRZYKNIK NA KOŃCU???? Pani to sie nie da!" kanapki są spoko a toalety czyste.
Dworzec Centralny w Warszawie po wielu przemianach, które przeszedł wygląda znacznie korzystniej. Znacznie korzystniej również pachnie. Jest jednak kompletną kulinarną pustynią.

Co można zjeść na Centralnym?

Według moich wiadomości niewiele. Miałam dzisiaj chwilę, aby obejść dookoła tzw galerie otaczające perony i znaleźć coś sobie do jedzenia. Nie znalazłam nic.
Możemy zjeść
sztuczne kanapki, ciabatty, faccaccie, bajgle z cofee heaven z datą przydatności prawie dwa tygodnie. Ostatnią sałatkę za*ebał mi pan w kolejce przede mną, bo już postanowiłam się na nią skusić. Niestety nie udało się.
Możemy również zjeść wiele różnych słodkich rzeczy. Ciastka, rogaliki, babeczki, ciasta, ciasteczka. Ale nie tego szukamy! Gdyż wychodząc ze spotkania i pędząc na dworzec w celu jak najwcześniejszego dostania się do naszego miejsca przeznaczenia czyli ukochanej Łodzi jesteśmy głodni. Tak i to bardzo. Możemy zjeść również kanapki mniej sztuczne i dość ładnie pachnące, jednak ich cena - 14,90 za sztukę!
Ja zdaję sobie sprawę z tego, że Warszawa to drogie miasto i że popyt jest to i jest podaż ograniczona, więc cena wzrasta bo czemu by zarobić mniej skoro można zarobić więcej. Jednak litości.
Zatem to co nam zostaje to dziki pęd na 3 piętro Złotych Tarasów, gdzie kupić można rzeczy różne. Głównie FastFood. Niestety. Sałatki ewentualnie od tyłu.
Polecam jednocześnie tym, którzy porwą się na to karkołomne zadanie wsiąść do jakiejkolwiek windy, nie jeździć tymi schodami które mnie ostatnio wywiozły zupełnie nie tam gdzie chciałam. Jeśli zatem dostaniecie sie mili moi już na 3 piętro ZT to pędźcie za FRAGOLA cafe gelateria i tam od tyłu jest winda. Naciśnijcie guzik -1 i jesteście przy przejściu na centralny. Oszczędność (jakże cennego przy wizji odjeżdżającego pociągu) czasu a także równie ważnych - nerwów.

Wasza wracająca łódzka korespondentka.

Lu

czwartek, 26 stycznia 2012

Piazza Espresso Cafe - mmmmmm....

Piazza Espresso Cafe
Piotrkowska 125

Ostatnio marudziłam, że w Zaraz Wracam nie ma śniadań, czyli kawy i rogalika. Jednak zaraz obok mojego domu w maluteńkim lokalu pomiędzy biurem podróży a komisem z telefonami na piotrkowskiej przy Zamenhoffa ulokowało się Piazza Espresso Cafe. Jak jeżdżę do Włoch to uwielbiam tę tradycję schodzenia "na dół" na śniadanie. Tam jest to wszędzie. U nas zupełnie nie ma tej kultury. Jeśli w ogóle to śniadanie jemy na szybko - kanapkę ze starego chleba lub płatki. Albo porywamy coś w spożywczaku po drodze do pracy. Jednym z powodów dla których wybrałam mieszkanie na Piotrkowskiej (pomimo wielu uciążliwości) był fakt bliskości wielu knajpek i kawiarni. Cieszę się na nadejście lata kiedy będę mogła jeść śniadanie w ogródku Monako np.
Ale do rzeczy. Widziałam to miejsce, bo przechodzę tam często jednak w jakiś niewytłumaczalny sposób wydaje mi się niedostępne. Któregoś dnia weszłam. Myślę sobie jako "specjalista od marketingu" przeanalizuję sytuację od środka. Co takiego się dzieje, że ludzie tam nie zaglądają. Bo nigdy w środku nikogo nie widziałam.
Zastałam przepiękne croissanty i pain au chocolat czyli bułeczki z czekoladą, donaty, muffinki. Bardzo dobra kawa i wszystko w przystępnych cenach. Ale ciągle pusto. I niby neon jest, i daszek oznakowany, a nadal nie przyciąga. Zatem ja stwierdzam - kochani wchodźcie tam, a będziecie wracać. Wypieki przepyszne, pani ekspedientka przemiła. Wszystko ładnie spakowane, kubeczki papierowe (nie plastik) do tego wybór cukrów brąz/biały i słodzik. Czekolada i cynamon do posypania. Wypieki są zawijane w bardzo ładne opakowania i pakowane do papierowej torebki z firmową naklejką. Czyli niby wszystko w porządku, a jednak coś nie tak. Będę się zastanawiać dalej... A tymczasem serdecznie polecam w drodze do pracy, szkoły czy przyjaciela.

Uściski,
Lu

środa, 25 stycznia 2012

Presto czyli presto do toalety po jedzeniu.

Jak wynika z tytułu nic dobrego w materii kulinariów oprócz chałki z masłem mnie dzisiaj nie spotkało.

Kuchnia włoska jest zdecydowanie moją ukochaną kuchnią, co więcej dość dużo o nie wiem. Niestety w naszym mieście włoskiej kuchni na pęczki a prawdziwej z prawdziwymi włoskimi produktami niewiele. Jednak nie o tym dzisiaj ten wpis. Otóż żarcie z dowozem vol kolejny.
rozliczamy projekt Oratorium

Niestety rozliczenia projektów mają to do siebie, że dłużą się jak oczekiwanie na dania z HaLong.
W związku z tym przy całkowitym braku zaprowiantowania postanowiły przyjaciółki wraz z Barbarą zamówić żarcie z dowozem, które nigdy skrętem kiszek nie skutkowało. Zamówiły co następuje:
z lokalu Presto Pizza ul. Piotrkowska 142

Gnocchi z grzybami- Gnocchi con funghi
Gnocchi z czterema serami – Gnocchi con quattro formaggi
Lasagne z pomidorami
Pizzę małą Funghi z pieczarkami

Pizza przyjechała bez sosów, to panu wybaczyłyśmy, przeprosił nas pięknie. 
Co do reszty: 
Lazania była taka, że zgaga boli osobę spożywającą do teraz. czyli od 4 godzin. 
Gnocchi z czterema serami - ser byl jeden - pleśniowy koszmarnej jakości, dużo pieprzu, złej jakości i generalnie do dupy!
Gnocchi z grzybami - najlepsze ze wszystkich wyżej wymienionych, jednakowoż zaskutkowały po wejściu do domu wejściem presto do toalety. 

Jednym słowem zostałyśmy otrute. Pizza jedynie była dobra, ale zdarzyło mi się zamówić tam kiedyś Bianca Romana czy jakoś tak - licząc na to że będzie choć w połowie taka dobra jak w Toscanii na Piotrkowskiej 101 moja ukochana margheritta italiana. Niestety. 

Kolejne miejsce z listy miejsc odwiedzanych skreślono. Co nam zostanie? ;/ 
Smutek, żal, ból brzucha i zużyty papier toaletowy. 
Notka nieco fekalna aczkolwiek prawdziwa. Zatem - uważajcie kochani. Było kiedyś dobrze ale się spsuło. 

Wybiła 22. Może by tutaj upiec jakieś ciacho? 

Ściskam
Lu



whisky w (gardle i) kuchni, czyli prosty przepis na pyszną pieczeń

Czasami w nocy... śnią mi się piraci...

Wszyscy doskonale wiedzą, że jedzenie po godzinie 18 jest niezdrowe. Można się z tym zgodzić pod warunkiem, że doba owej osoby dla której jedzenie po 18 miałoby być niezdrowe kończy się o 22. U mnie po 22 w kuchni dzieją się rzeczy najciekawsze. Nagle opętuje mnie szaleńcza mania pożądająca kulinarnego uniesienia. Co robić w takiej sytuacji? Nic nie pomoże. Walka z wiatrakami. Odwracanie uwagi poprzez wielokrotne udawanie się do toalety, zmywanie oraz malowanie paznokci, picie wody, zmywanie, sprzątanie, pranie, oglądanie serialu, usiłowanie zasnąć NIE POMAGA! Donkiszotyzm kompletny. Należy poddać się uniesieniu i delikatnie acz z godnością chwycić nóż oraz przygotować deskę do krojenia. Nie odczuwać porażki. Uczucia i żądze należy realizować z/bez (niepotrzebne skreślić) rozsądkiem.

W takich momentach dzieją się takie rzeczy:

Lista zakupów:
1) kulka cielęciny (taki kawałek co jest 'od szynki)
2) woreczki do pieczenia
3) zakłada się, że każdy z czytelników którzy do momentu tego dotrwali ma w zapasie nieco whisky zakupione w promocji Johnego Walkera czyli litr za cenę pół, zatem zakup ten konieczny nie będzie.
4) zioła = tymianek, majeranek, czosnek, zioła prowansalskie, odrobina świeżej bazylii
5) łyżka miodu, trochę oliwy oraz masła, sól i świeżo zmielony pieprz.

Sprawa przedstawia się następująco:
bierzemy woreczek. do woreczka ładujemy mięso. do mięsa ładujemy wszystko jak wyżej wymienione. masła, oliwy, ziół, soli i pieprzu, miodu, czosnku i rozcieramy w tymże worku po mięsie, ładujemy do lodówki na godzinę. Następnie rozgrzewamy piekarnik, ładujemy worek do piekarnika, czekamy obserwując co się dzieje. Piekarnik w temperaturze około stopni 180 - czas pieczenia 1 kg = 1 h 30 minut ale należy obserwować, bo jak przyjaciółka była uprzejma stwierdzić co kraj to obyczaj co piekarnik to inny termostat. Po upieczeniu owej cielęciny wywalamy ją z woreczka do naczynia i kroimy na bardzo cienkie plasterki. Podajemy z sosem który wytworzył się nam w tym cudownym procederze oraz  kluskami łyżką kładzionymi które robimy tak:

mąka,jajko,mleko i sól łączymy do gęstości gęstej śmietany (kolejne precyzyjne proporcje).
 gotujemy wodę z solą i odrobiną masła. moczymy łyżkę (NAJWAŻNIEJSZE) mokrą łyżką nabieramy pierwszą kluskę i taplając łyżkę w gotującej wodzie pozwalamy jej opaść na dno aby po ugotowaniu jak feniks z popiołu wyłoniła się nagle ukazując nam cały swój wdzięk i urok. czynność powtarzamy do opróżnienia naczynia z ciastem na kluski, wyławiamy wszystkie podajemy wraz z mięsem. patrzymy jak się uśmiechają goście. uśmiechamy się. zalegamy. wychodzimy ze psem lub na spacer po fajki.

cielęcina w whisky z miodem
pozostając z szacunkiem dla czytelników, spróbowawszy zaledwie jednego malutkiego kawałka udaję się do snu, który mam nadzieję przyniesie nowe fantazje, które poprowadzą mnie do kolejnych udanych bardziej lub mniej kulinarnych ekscesów.
Wasza korespondentka
Lu
02:11 AM dnia 25.01 roku pańskiego 2012


wtorek, 24 stycznia 2012

z cyklu zupy błyskawiczne, ale nie z proszku

Pomidorowa

Odsłon pomidorowej w moim wykonaniu jest co najmniej kilka. Ta pomidorowa jest najszybsza na świecie, wegetariańska i (chyba) zdrowa. Zatem:
1 litr soku pomidorowego
1,5 torebki ryżu (szklanka i trochę)
3 łyżki mrożonej lub świeżej włoszczyzny pokrojonej w paski
trochę (słynna miara) masła
trochę (w zależności od upodobań) śmietany 18%
oraz lubczyk (najlepiej świeży) sól oraz pieprz

Jak owe dzieło przygotować?
Włoszczyznę wraz z ryżem zalać wodą (ok litra). Lekko posolić, gotować aż ryż będzie miękki. Wlać sok pomidorowy, doprawić solą, pieprzem oraz lubczykiem. Następnie zaprawić śmietaną. Et voila. Zupa błyskawiczna w 20 minut. A jaka dobra!

Jeśli ktoś taką dzisiaj będzie jadł w domu to smacznego, a jeśli na mieście to czekamy na informacje gdzie zupa pomidorowa jest dostojna i godna.

miłego dnia
Lu:)

poniedziałek, 23 stycznia 2012

Zaraz Wracam

Zaraz Wracam Bistro, Piotrkowska 101
http://www.zarazwracambistro.pl/ http://www.facebook.com/pages/Zaraz-Wracam/



  • ceny do 20zł
  • dania wegetariańskie w menu (wiele różnych)
  • czynne od 12 do 22
Kuchnia francuska zazwyczaj kojarzy się (nie zawsze słusznie) z żabimi udkami, ślimakami, cierpkimi winami oraz serami. W Zaraz Wracam ślimaków i żab (jeszcze) nie widziałam. Szczęśliwie, bo z tej wyliczanki najbardziej lubię sery i cierpkie wina. 


Do Zaraz Wracam można wracać od 12 do 22, czasami troszkę dłużej, gdy banda szaleńców przejmie pianino i zacznie śpiewać... 
Często rano żałuję, że do ZW nie mogę wpaść na petit déjeuner (śniadanie), które mogłoby być croissantem, pain au chocolat czy też bagietką. Tego mi brakuje - macie przepyszną kawę, postuluję o rogaliki!


Natomiast można tam zjeść przepyszne zupy warzywne, które zmieniają się sezonowo. Zaraz wracam chwali się oryginalnymi produktami, zmiennym menu i chwilą wytchnienia, które oferują w swoich progach. Zdecydowanie wszystko to tam znajdziemy. 
Przepyszne tarty (moja ukochana jest z kozim serem i konfiturą z czerwonej cebuli, na którą przepis poniżej) - każda inna, każdego dnia jakaś nowa. Łączą smaki, których inni się boją, a my próbujemy i zazwyczaj nie ma rozczarowania. Jednak królem Zaraz Wracam jest ich dressing do sałaty, który sprawia że zwykła sałata jest najlepszym na świecie zielonym akcentem na talerzu. 
copyrights: Zaraz Wracam Bistro (http://www.facebook.com/photo.php?fbid=253388884734467&set=a.112485945491429.16903.110857095654314&type=1&theater)


Plat du jour
Zaraz wracam nie pozwala się nudzić. W menu każdego dnia pojawia się ciepłe danie, którego zawsze warto spróbować. 


No i ciasta. Ja ze słodyczy najbardziej lubię śledzie i tatara, więc zasadniczo wypowiadać się nie powinnam, niech miłośnicy ciast (ekhm!) się dopiszą. Powiem tylko tyle - wyglądają przepięknie. Oprócz ciast są też ciasteczka przeróżne np. pachnące różą, lub z białą czekoladą. 


Zdecydowanie polecamy, zapraszamy. Piękne miejsce, latem kilka stoliczków na zewnątrz. Dobre wino, dobra kuchnia, cudowni ludzie, którzy to prowadzą - pożyczają otwieracz do wina, dają na wynos w szkle (które zawsze odnosimy) i nawet w zimny dzień pozwalają wystawić stolik. I goldenom takim jak Dexter pozwalają biegać po zapleczu i w upalny dzień wodą napoją. Serdecznie pozdrawiamy i będziemy odwiedzać jako i odwiedzamy teraz. 


Konfitura z czerwonej cebuli - nadaje się do wszelakich eksperymentów. W Zaraz Wracam znajdziemy ją w mojej ukochanej tarcie z kozim serem, w innych knajpach na domowym pasztecie jako przystawka. John Malkovich podczas wizyty w Łodzi w starej Elektrowni na Tymienieckiego zajadał się pieczoną piersią z gęsi w sosie gruszkowym i konfitury z czerwonej cebuli z kapustą i winem, podobno był zachwycony. 


Potrzebujemy:
1 kg czerwonej cebuli
1/2 litra czerwonego wytrawnego wina (użyłem shiraz)
1/2 kg cukru
1/3 szklanki czerwonego winnego octu
2 łyżki oliwy
1 łyżka masła
1 łyżeczka ziół prowansalskich
sól i pieprz do smaku



Cebulę obieramy, uważając na palce i kapiące łzy. Łza w kuchni jest niepożądana, chyba że wzruszenia z dzieła, którego się dokonało. Kroimy w półtalarki. W garnku należy rozgrzać oliwę i masło. Cebulę szklimy a następnie dodajemy cukier. Lekko karmelizujemy, dolewamy nieco (na oko - słynna miara Lu) wina i octu i redukujemy, następnie wlewamy resztę płynów i redukujemy całkowicie. Przyprawiamy solą i pieprzem oraz odrobiną ziół do smaku. 
Gotową konfiturę warto przełożyć do wyparzonych słoików i jak nasze babcie czyniły - pasteryzować aby dłużej nam służyła. Można również spożyć szybko i dużo. Smacznego. 
Lu.

Chińskie pudełeczko

Tak zwane chińskie pudełeczko było obiektem pożądania mas oglądających amerykańskie seriale, których bohaterem stawało się niejednokrotnie. A u nas pudełeczek nie było tylko styropianowe klasery wypełnione po brzegi tłustym sosem słodko kwaśnym rozlewającym się rubasznie po makaronach, ryżach i sajgonkach z frytkami serwowanymi w towarzystwie surówki z białej kapusty, która w czasach prosperity ChinaTown przy Piotrkowskiej 138/140 posypana była zmiażdżonymi orzeszkami ziemnymi. China Town już nie ma, ale poszukiwacze orientalnych smaków na mapie Łodzi mogą odnaleźć nowe miejsca, które mniej lub bardziej szczęśliwie będą mogły zaspokoić ich oczekiwania. Dzisiaj będzie tylko o miejscach z chińskimi pudełeczkami.

 Noodle W Pudle http://www.noodlewpudle.pl/ czyli miejsce którego już w Łodzi nie ma.
 Na całe szczęście. Pomimo przyjemnej identyfikacji, która przyciągnęła nas oraz nazwy wpadającej w ucho dramat na całego. Koszmar! Koszmar! Jeśli kiedyś gdzieś Noodle w Pudle bedziecie mieli okazje mieć obok - nogi za pas!

ASIA HUNG - Galeria Łódzka
O tym miejscu później pewnie jeszcze kiedyś więcej, dzisiaj o chińskich pudełeczkach które tam można sobie zakupić. Korzystne cenowo, bardzo smaczne i zawsze uśmiechnięty Pan o orientalnych rysach rodem z filmów kung-fu zagadujący po polsku każdego klienta. Prawdziwe curry, liście z limonki, sos słodko-kwaśny na bazie pomarańczy czyli tak jak powinno być oraz sos z orzeszków ziemnych. Cuda się zdarzają - nawet w galeriach handlowych. To jedyny mankament, że aby zakupić sobie takie pudełeczko trzeba wejść pomiędzy stada spragnione szminek, butów i oczywiście PRZECEN.

 WOKtoGO - Piotrkowska 123
 Lokal najbliżej lokalizacji stałej Lu. Bardzo lubimy, pod jednym warunkiem. Można zamawiać wszystko, jednak należy po wybraniu składników które na oko uznamy za świeże (nie każdy i nie zawsze jest świeży) należy spojrzeć głęboko w oczy Pani lub Panu obsługującemu nas i dodać: POPROSZĘ BEZ GLUTAMINIANU. Glutaminian to taka substancja kryjąca się pod E621. Wikipedia stwierdza, że: "Nie jest klasyfikowany jako substancja szkodliwa i jest zalegalizowany w Unii Europejskiej pod nazwą kodową E621. Glutaminian sodu bywa uznawany za przyczynę tzw. syndromu chińskiej restauracji – choroby związanej z nadmiernym spożyciem glutaminianu sodu lub nadwrażliwością na niego. Objawy to zawroty głowy, palpitacje serca, nadmierna potliwość i uczucie niepokoju, notowane po spożyciu posiłku w azjatyckich restauracjach." Zatem aby nie dopadł nas syndrom chińskiej restauracji - zamawiajmy bez glutaminianu.

 Chińskie pudełeczka otworzyły wyścig do tytułu lokalu idealnego. Szukajcie a znajdziecie jak mówi pismo. Lu ;)